Zbójnik z Wągrowca – Stanisław Twardowski, część III

Wągrowiecki bohater - bandyta Twardowski
Z nowym rokiem, zgodnie z życzeniem czytelników, zamykamy historię Stanisława Twardowskiego z Wągrowca. Opisaliśmy już szczegółowo jego samodzielną walkę z hitlerowcami i niesamowite granie im na nosie. Jednak, wcześniej wspomnieliśmy tylko o tym, jak to ścigała go komuna. Stał się on dla Sowietów (i ich polskich towarzyszy) „wywrotowcem” i jednym ze sługusów imperializmu. Mając kilka hektarów ziemi urósł w oczach władzy ludowej do wymiaru kułaka i wichrzyciela. W Gnieźnie bywał najczęściej z żoną na odpuście św. Wojciecha, po wojnie też na niektórych spotkaniach aktywu PSL-u, do którego przystąpił. W jednym ze wspomnień świadków - znajomych Twardowskiego, przewija się także opowieść o koledze z kampanii wrześniowej, który ukrywał przez niemal miesiąc Twardowskiego na gnieźnieńskich Cierpięgach. Ten wątek jednak wymaga jeszcze dokładnego zbadania. Zatem do niemal filmowych przygód „diabła” (bo tak nazywali go Niemcy) i „wywrotowca” w jednej osobie, jeszcze wrócimy.
Przypomnijmy jednak
Po II wojnie światowej Twardowski znów zaczął uciekać, kluczyć, zaszywać się w swoich kryjówkach. Podobnie jak „za hitlerowców”, okoliczna ludność nie tylko mu kibicowała, ale też pomagała. Ukrywał się znajdując ciągle sprzymierzeńców wśród ludzi. Jednakże, społeczeństwo było bardziej podzielone, niektórzy coraz częściej sprzyjali nowej władzy, a na naszego bohatera rozpoczęła się kolejna obława. Tym razem w pogoń nie ruszali Niemcy, ale jego rodacy. Rzecz jasna byli ci, którzy mu pomagali, o nich już wspomnieliśmy, ale nie zabrakło też takich, których władza ludowa przekabaciła.
Każda najdrobniejsza kradzież lub podpalenie szły na konto Twardowskiego. Podpalenia były także prowokacyjne. Dokonywali ich poplecznicy władzy, by zastraszyć mieszkańców - przyznał Zbigniew Grabowski regionalista. Niestety, mimo fantastycznego zmysłu działania, władzy ludowej udało się dorwać Twardowskiego. Został zdradzony i pojmany w Kujawkach. Wcześniej udało mu się jeszcze spalić Bibliotekę Prezydium Gminnej Rady Narodowej w Łankowicach. W Rgielsku puścił z dymem nową stodołę spółdzielni. Ponadto kilka stogów spółdzielczych w całej okolicy. Tak właśnie Twardowski walczył z nacjonalizacją, choć o jego wydarzeniach związanych z walka z komuną krążą nieco mniej porywiste legendy. Jak kiedyś sam pisał w liście do Bezpieki: jak mnie kiedyś K.B.W poszukiwało, to w tym czasie siedziałem sobie na komisariacie milicji grając w damkę z milicjantami, a jak się rozchodziliśmy - mówili, że idą szukać Twardowskiego - to tylko jedno ze wspomnień człowieka, który przez parę lat wodził za nos aparat bezpieczeństwa.
Własność - rzecz święta
Twardowski nie miał łatwego dzieciństwa, zawsze był też niepokorny. Dorastał bez ojca, który popłynął za chlebem do Ameryki. Sam Stanisław, po ukończeniu czterech klas podstawówki, robił w okolicy za parobka. Czasem wypuszczał się gdzieś dalej. Jeździł do Gniezna, jednak tu roboty nie znalazł. Do służby wojskowej powołano go w 1922 roku. Przydzielony do 65 Pułku Piechoty stacjonującego w Grudziądzu, dał się poznać, jako indywidualista, któremu nie po drodze w szeregu chodzić. Zdezerterował, ukrywając się najpierw w Prusach Wschodnich. Potem jednak walczył w kampanii wrześniowej. Wysłany na roboty uciekł i wrócił w okolice Wągrowca. Tu prowadził szeroko zakrojone akcje przeciw niemieckiemu okupantowi. Tak jego przygody opisaliśmy w poprzednich artykułach. Kiedy przyszła nacjonalizacja rolnictwa i nowa władza, nie zaakceptował tworzenia upaństwowionych Spółdzielni Rolniczych, które w 1949 roku przyjęły formę Państwowych Gospodarstw Rolnych. Już w grudniu 1946 roku, będąc na zebraniu przedwyborczym, zabrałem głos i publicznie wyszydzałem ustrój władzy ludowej w Polsce - zeznał w śledztwie zaraz po aresztowaniu. To właśnie ta wypowiedź – publiczne podważanie słuszności własności państwowej, obrona prywatnej formy rolnictwa – stały się przyczynkiem do aresztowania. Przetrzymywano go trzy miesiące. To była część szerokiej akcji tuż przed sfałszowanymi wyborami. Pod koniec 1946 roku, władza ludowa inwigilowała i zamykała wszystkich tzw. wichrzycieli, którzy mogli zagrozić w planowanych na 19 stycznia 1947 roku, wyborach do Sejmu Ustawodawczego.
„Skoordynowane działania wymierzone w polityków i działaczy Polskiego Stronnictwa Ludowego oraz zbrojne podziemie niepodległościowe, prowadziła Państwowa Komisja Bezpieczeństwa, na czele której stał minister obrony narodowej gen. Michał Rola-Żymierski. W jej skład wchodzili ponadto: minister bezpieczeństwa publicznego Stanisław Radkiewicz, komendant główny MO gen. Franciszek Jóźwiak, dowódca KBW gen. Bolesław Kieniewicz. Pod zarzutem nielegalnego posiadania broni, współpracy z niemieckim okupantem, czy też wspierania zbrojnego podziemia, aresztowano w całym kraju blisko 2 tysiące aktywistów i sympatyków stronnictwa (w tym ponad 150 kandydatów na posłów). Wielu osobom nie postawiono jednak żadnych zarzutów (areszty prewencyjne). Ludność była zastraszana i terroryzowana przez funkcjonariuszy UB i MO oraz aktywistów PPR, którzy wspólnie z ubekami i milicjantami, tworzyli tajne bojówki. Rozbijały one peeselowskie wiece, atakowały lokale stronnictwa, zastraszały działaczy ludowych, a nawet dopuszczały się ciężkich pobić i skrytobójstw. Do wyborów komuniści zamordowali około 150 osób. Wśród ofiar znaleźli się nie tylko szeregowi działacze i sympatycy stronnictwa, ale także członkowie kierownictwa szczebla lokalnego oraz kandydaci na posłów do Sejmu Ustawodawczego” - czytamy w artykule dr Mariusza Żuławnika.
Wiadomo, że Twardowski miał okazję poznać Stanisława Mikołajczyka, byłego premiera Rządu Londyńskiego. Mikołajczyk, który swoje przygotowanie do działalności politycznej, społecznej i kulturalnej wyniósł właśnie z Gniezna, wraz z prezydium PSL, twierdzili, że faktycznie, gdyby nie doszło do fałszerstwa, jego partia (jedyna opozycyjna) uzyskała minimum 60% głosów. Po oficjalnym ogłoszeniu wyniku sfałszowanych wyborów, ogłoszono amnestię. Cel został osiągnięty. Polska Ludowa stała się faktem na arenie międzynarodowej. Wbrew faktycznej wiedzy o fałszerstwie, „zachód” oficjalnie przestał kwestionować stalinizm w Polsce. W tym momencie zdecydowano się wypuścić sporą część aresztowanych i więzionych. Obok takich ludzi jak Stanisław Twardowski, wypuszczono także wielu kryminalistów. Niestety odebrano mu świetnie prosperujące, 14 hektarowe gospodarstwo poniemieckie, które prowadził w Łeknie. Nie poddał się jednak. Przeniósł się do Oleszna. Tutaj miał jeszcze 4 hektary. Z ukazu reformy rolnej dostał jeszcze cztery. Potem wydzierżawił jeszcze dwa. I znowu stał się kułakiem wyszydzanym przez aparatczyków. Jak opisuje autor wspomnianej w poprzednim artykule książki Kcynia, „był dobrym rolnikiem. Posiadał wspaniałe konie, którymi stojąc na gumowym wozie i trzymając w rękach lejce, z radością lubił powozić. Konne wozy gumowe były wtedy rzadkością. Po wsiach jeździły samochody z megafonami, z których wyśmiewano i obrażano tzw. kułaków, a nazwisko Twardowskiego padło z nich nieraz” - pisał Zygmunt Szudrowicz. Sam Twardowski nawet w zeznaniach nie krył satysfakcji z tego, że długo udawało mu się “Bezpiekę” wodzić za nos. Na gospodarstwie swym pracowałem do lutego 1951 roku. W miesiącu lutym odbywał się planowany skup zboża. Ze swej odstawy wywiązałem się całkowicie - zeznawał Twardowski. Po wspomnianym skupie, ponownie przyjechał do Oleszna przedstawiciel do spraw skupu. Urzędnik oznajmił, że to, co rolnicy odstawili, nie wchodzi w bieżący plan. Przekazał, że gromada Oleszno musi jeszcze dodatkowo oddać państwu 340 ton – wtedy zacząłem kłótnię z delegatem. Po upływie kilku dni, dowiedziałem się, że Siudmak Jan przedstawił mnie jako wroga obecnego ustroju - zeznawał dalej Stanisław Twardowski. Jak podaje dalej: po dwóch, trzech dniach, odwiedził mnie sołtys i oznajmił, że w sołtysówce czeka już na mnie milicjant z Szubina. Tym milicjantem był sam komendant z Szubina, podległy Wojewódzkiemu Urzędowi Bezpieczeństwa w Bydgoszczy. Powiedziałem, że na pogawędki to ja nie mam czasu - odpowiedział Twardowski. W takim obrocie sprawy, już następnego dnia, pod dom wichrzyciela, podjechała osobówka, a kierowca kazał mu wsiąść do auta. Rzecz jasna „Twardowskiego na plewy nie nabiorą” - jak mawiał. Więc po prostu zwiał i ponownie się ukrywał. To właśnie wtedy, po tej ucieczce, przeczekał obławę grając w warcaby na jednym z posterunków z przedstawicielami MO.
Ubecy to mnie mogą w rzyć
Nie brakowało też akcji bezpośrednich, kiedy partyjniakom wybijał szyby w domach. Najbardziej brawurowe zdarzenie miało miejsce już w Olszewie. Kiedy odbywało się zebranie w Olszewie, mające na celu utworzenie spółdzielni, wdarł się z bronią na posiedzenie gromadzkich władz. „Kto pierwszy zapisze się do spółdzielni produkcyjnej to kula w łeb!” - krzyknął i po prostu wyszedł, jak gdyby nigdy nic zostawiając przestraszonych działaczy. Choć rzekomo o akcjach terrorystycznych rozmawiał wcześniej jeszcze przed sfałszowanymi wyborami z samym Mikołajczykiem (i ten nie pochwalał metod Twardowskiego), nasilił swój opór. Podobno spalił wtedy między innymi stodołę Jana Siudmaka, który prezesował miejscowemu ZSL-owi. Choć Twardowski nie szukał kariery w PSL, które rozbijali ZSL-owcy, upatrywał w ugrupowaniu Mikołajczyka ostatniej nadziei. Rzecz jasna Twardowski przechwalał się, że skoro szkopy nie dali rady to i UB nie da. Kilkakrotnie zresztą paradował w przebraniach przed UB w Bydgoszczy i Gnieźnie. Taką stróżkę jak UB, to ja mam w dupie, ja im się zbliżyłem na 15 kroków i przysłuchiwałem się ich rozmowie - cytował wypowiedź Twardowskiego w swoim artykule w Tygodniku Powszechnym Piotr Zawadzki.
Zlikwidujemy stonkę
Trudno, w utworzeniu całej specgrupy UB i MO do schwytania jednego tylko Twardowskiego, nie zauważyć absurdu podobnego do walki ze stonką. Słynne akcje zbierania „żuka z Kolorado”, którego zesłali nam źli Amerykanie, by zagłodzić Polaków i zwalczać słuszny system – przypominały trochę wygrażanie na propagandowych bilbordach małemu robakowi. Przyznać jednak trzeba, że stonka szkodziła uprawie pyrek. Metody nękania i inwigilacji rodziny, były tu na porządku dziennym. Żona Stanisława nie miała dnia spokoju. Bała się o to, że UB zrobi krzywdę dziecku, które oddała dla bezpieczeństwa rodzinie. Chciała, by mąż złagodził działania. Wtedy doszło między nimi do konfliktu, podkręconego jeszcze przez życzliwych. Niestety, żona wydała milicji miejsca jego najczęstszych kryjówek. Pośrednio przez jej doniesienie, ale i innych konfidentów, ostatecznie wpadł. Jego sprawą zajmowali się już nie tylko UB-ecy z Bydgoszczy. Twardowskiego powierzono najpierw Henrykowi Nojhajtowi. Szczególnie brutalny pracownik Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa w Poznaniu, był już wtedy starszym śledczym w stopniu porucznika. Henryk Nojhajt – w latach 1941-1945 – był żołnierzem Armii Czerwonej. Według karty ewidencyjnej 1.02.1946, mianowany został na stanowisko młodszego oficera śledczego Sekcji II Wydziału IV „A" WUBP Poznań. Wyjechał na pobyt stały do Izraela - tyle czytamy w BIP-ie IPN. Wielu jednak byłych, niestety nieżyjących już więźniów UB, wspominało za życia bardzo agresywne i pełne przemocy metody Nojhajta. Choć jak wskazują dokumenty, sam Twardowski nie wydał swoich sprzymierzeńców. Po jego schwytaniu, aresztowano jeszcze kilkanaście osób, w tym również rolników spod Gniezna.
Elementy kułackie i kapitalistyczne
Elementy kułacko-kapitalistyczne na wsi podsycane były przez imperializm amerykański i jego najmitów w kraju. Akt oskarżenia rozpoczynał się słowami: poprzez stosowanie dywersji i terroru na działaczy społeczno-politycznych. Dalsza część to rzecz jasna zarzut zdrady ojczyzny i działanie na szkodę Polski Ludowej. Ostatecznie wyrok dla Stanisława Twardowskiego - kara śmierci. Pozostali otrzymali bardzo wysoki wymiar kary więzienia. Na szczęście, część z nich objęła amnestia po śmierci Józefa Stalina. Stanisław Twardowski jednak tego nie doczekał. Wyrok wykonano w poznańskim więzieniu 27 marca 1954 roku. Dopiero po 37 latach, w 1991 roku, został oczyszczony z zarzutów przez Sąd Najwyższy. Rolnik konfident, który doprowadził do schwytania Twardowskiego, powiesił się.
Historia Stanisława Twardowskiego wydaje się być zamknięta. Niestety wraz z jego powieszeniem, poza kilkoma wzmiankami regionalistów, zamknięto też ją w trumnie zapomnienia.
Jarosław Mikołajczyk
Dane kontaktowe
Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnieul. Kostrzewskiego 1, 62-200 Gniezno
t: 61 426 46 41
e: sekretariat@muzeumgniezno.pl
NIP: 784-10-10-561, REGON: 639755382
PKOBP Oddział 1 w Gnieźnie
PL 16 1020 4115 0000 9402 0004 0816
Wycieczki, zajęcia muzealne, zwiedzanie indywidualne:
t: 61 426 46 41 w. 210
e: rezerwacje@muzeumgniezno.pl